« Poprzedni || Opowiadania || Następny »
Odcinek czwarty
Obóz
Gavson szybko opowiedział Jasmine, co się przed chwilą wydarzyło. Spojrzała na niego trochę z przerażeniem, a trochę z politowaniem, ale szybko stwierdziła, że nawet jeśli chłopak bredzi, należy sprawdzić, czy rzeczywiście nikt nie dostał się w ręce zbójców.
– Dobrze. Pójdźmy więc zajrzeć do tej kryjówki, bo może rzeczywiście ktoś został pojmany przez tych ludzi. Ale zobaczymy tylko z zewnątrz, z daleka, a potem pójdziemy dalej – zapowiedziała ostrzegawczo. – I zapamiętaj, drogi Gavsonie, psy nie mówią. A już na pewno nie używają telepatii.
– Ale przecież…
„Nie kłóć się z nią” – chłopiec znów usłyszał głos wewnątrz swojej głowy. „Nie najlepszy to pomysł, żeby udawać się do kryjówki tych zbójców. Spróbuj jej to jakoś odradzić”.
– Co ty opowiadasz, Levis? Jeśli ktoś został przez nich schwytany i nikt z miasteczka nie zamierza się nim zająć, musimy mu pomóc.
„Czyżbyś zapomniał już jak cię traktowano zanim opuściłeś Herbertown? Czy nie pamiętasz jak cię bili, wyzywali, szczuli psami?”
– To nie ma nic do rzeczy!
– Co nie ma nic do rzeczy? – zapytała coraz bardziej zdenerwowana Jasmine, od początku niewierząca zbytnio Gavsonowi, a teraz wierząca jeszcze mniej. Jednak chłopiec nie zdążył jej odpowiedzieć, bo już słyszał kolejne słowa psa-telepaty:
„Nie ma nic do rzeczy? Ciekawe. To może przekona cię to, że ich jest sześcioro, mają broń, dobre kryjówki, a was jest dwoje, z czego jedna baba, a drugi ciota”.
– Nie wyzywaj mnie od ciot! Zresztą jest jeszcze jeden przemądrzały pies, który myśli, że jak umie telepa… telepo… jak zna telepatię, to wie wszystko. To daje razem troje.
– Nie nazwałam cię ciotą, a mój pies nie jest telepatą, tylko psem. Zresztą, Levis, jeśli mnie słyszysz i rozumiesz, daj mi znak.
Pies wstał, podszedł do Gavsona, zadarł nogę i polał go strumieniem moczu. Chłopiec wpadł we wściekłość i chciał rzucić się na psa, ale potknął się o korzeń i upadł na ziemię.
„Ha ha, i ty chcesz iść do obozu sześciorga uzbrojonych po zęby zbójów? Powodzenia życzę”.
– A właśnie, że chcę i to zrobię! Jasmine! – Ujął dziewczynę za rękę. – Idziemy!
– Co chcesz i co zrobisz? Mógłbyś się wreszcie uspokoić! – Dziewczyna wrzanęła na niego i odwróciła się. – Zmieniłam zdanie! Nie idę do żadnej kryjówki zbirów! Jeszcze nas zabiją. I przestań gadać sam do siebie!
„Hi hi hi… No to zostałeś sam, przygłupie. Gratuluję i dziękuję, że spełniłeś moją prośbę”.
Głos Levisa odbijał się jeszcze echem w głowie Gavsona, gdy ten, zdenerwowany, pomknął przez krzaki w stronę ścieżki, wskoczył w gęstwinę po drugiej stronie i zaczął kluczyć. Nie wiedział, że Jasmine, zobaczywszy jego furię, nakazała Levisowi wstać i razem podążyli parę kroków za chłopcem. Nie minęły dwie minuty, gdy w prześwicie między drzewami ujrzał zarysy jakichś szop i dym ogniska. Mało brakowało, a przepełniony furią wkroczyłby do obozu i wpadł w ręce siedzących przy ogniu półelfów. Jednak w ostatniej chwili poczuł czyjeś zęby na łydce i skamieniał, przestraszony, że to może wąż albo inny rekin (słyszał o takich z opowiadań, podobno pływały w jakichś rzekach i miały ogromne rozmiary… Nieważne, że w pobliżu nie było nawet strumyczka, a one nie wychodziły podobno na ląd).
„Ani kroku dalej, idioto, i zachowaj milczenie!”
Gavson odwrócił się. Levis trzymał go kurczowo za kostkę i zapierał się wszystkimi łapami o podłoże. Za chwilę z lasu wyszła Jasmine, spojrzała w stronę obozu, gdzie na skraju polany wisiała klatka z czarnowłosym przystojnym chłopakiem, i stanęła jak wryta.
– Mój Boże! – szepnęła, na szczęście bardzo po cichu. – Mój Jedyny Boże! To przecież Thomas.
Tak, Gavson mógł się tego domyślać. W końcu to Jasmine uciekła z domu, na pewno posłano więc za nią jej starszego brata. To cud, że nie był jednym z tych, którzy zginęli. Chłopiec usłyszał głos wewnątrz swej czaszki:
„No i coś ty najlepszego narobił? Przecież ona już stąd nie odejdzie!”
Autor: Artdico Gnorofex
« Poprzedni || Opowiadania || Następny »